Wieczór bez smaku - Recenzja Słodkiego końca dnia

 

Krystyna Janda gra w Słodkim końcu dnia Polkę, która nie ma swojego odpowiednika w świecie realnym. Noblistkę, poetkę, która ma ugruntowaną pozycję w europejskim świecie sztuki,  której głos odbija się echem na całym świecie, której wypowiedź wywołuje skandal większy niż ten wywołany przez książki Houellebecqa. Ją się czyta, z nią się dyskutuje, nie tylko w naszym grajdole, tam w tym wielkim świecie też. Jacek Borcuch decydując, że nakręci swój poważny film na poważny temat we Włoszech po włosku, jak gdyby zgłasza swoją kandydaturę do tej europejskości, ale że nic nowego ani ciekawego nie ma do powiedzenia, to też skandalu nie wywołał.

 


Życie Marii Linde wygląda trochę jak to znane z vlogów Roberta Makłowicza. Słońce, wino, oliwa z oliwek, świeże ryby, lokalne specjały - jak kiedyś odwiedziliście jego kanał na youtube to wiecie o co chodzi. Żyć nie umierać. Do tego piękna córka, rezolutna para wnucząt, spokojny mądry mąż, na deser egzotyczny młodszy o 30 lat kochanek – imigrant z Egiptu. Co warto od razu zaznaczyć ten imigrant mówi po włosku, ma wyższe wykształcenie, wygląda i ubiera się jak model i jest bardziej miłosierny niż sam Jezus.

Ale to wszystko nie mogło trwać wiecznie. W Rzymie dochodzi do ataku terrorystycznego. Cały kraj jest w szoku. Linde postanawia skomentować te straszliwe wydarzenia. Jej słowa wywołują skandal. Poetka zrzeka się Nobla, terrorystę nazywa artystą, jego mord dziełem sztuki, winę rozdziela na pół pomiędzy ofiary a napastnika. Bo przecież imigrantów się źle w Europie traktuje, umieszcza w obozach, wszystkim rządzi mafia, a ci którzy ofiarują pomoc finansową w sercach mają nienawiść do obcego.

 

W ogóle nagle te włoskie uśmiechy, pizza i italo disco okazują się jedynie fasadą, za którą ukrywają się demony rasizmu. Nagle okazuje się, że wszyscy boją się Nazeera, tak Nazeer to imię tego kochanka, który mówi po włosku, ma wyższe wykształcenie, wygląda i ubiera się jak model i jest bardziej miłosierny niż sam Jezus. Nagle komendant miejscowego oddziału policji okazuje się być obleśnym ksenofobem, który siłą chce wymusić na Linde  sprostowanie wypowiedzi.

Cała polityczna strona filmu jest jednowymiarowa i mało odkrywcza. Gdzieś tam na włoskiej wsi ludzie nie lubią imigrantów. Szok niedowierzanie, zachód Europy nie jest tak otwarty jak to wygląda na zdjęciach znajdujących się na ulotkach rozdawanych w siedzibie Uni Europejskiej. Trochę mi się gryzie, że ci włoscy rasiści na obiekt hejtu wybrali akurat egipski ideał mężczyzny, ale niech będzie, okazuje się, że zabita dechami wiocha tam jest tak samo zabita dechami jak wiocha tu. Szkoda, że na tym skupia się reżyser. Polecam wam dotrwać do ostatniej sceny, zobaczycie metaforę bardziej dosłowną niż tę z Pokłosia z wiszącym na krzyżu Sthurem.

Dużo ciekawsza  jest opowieść o życiu prywatnym dojrzałej Noblistki. Linde jest kimś w rodzaju Bojacka Horsemana. Nic już nie musi, największy sukces już ma za sobą. Właściwie wydaje się, że wszystko ma już za sobą. Jest zblazowana, oderwana od rzeczywistości od rodziny. Romans z młodszym mężczyzną jest jest dla niej tym, czym był romans dla granej przez Jandę bohaterki Tataraku. Nie ma tu tej namiętności, chłopak jest raczej czymś czym jest dla niej szybkie sportowe auto którym przemierza Toskanię -  ładnym dodatkiem umilającym jesień życia. Bohaterka nie liczy pieniędzy, nie liczy się też z samopoczuciem najbliższych. Niemal znęca się psychicznie nad mężem, ostentacyjnie go zdradzając. Nie liczy się ze zdaniem, córki, która próbuje chronić matkę przed samą sobą.

Dużo jest w tym filmie nawiązań do włoskich mistrzów kina.  W pierwszych scenach dostajemy ciężarówkami zwożone nawiązania do Felliniego, czy precyzyjniej Sorrentino nawiązującego do Felliniego. Potem gdzieś ktoś mówi o Passolinim, ale więcej jest Antonioniego, włącznie z ostatnią sceną, która też jest oczywistym nawiązaniem. Sam tytuł to gra słów z tytułem wiadomego filmu Felliniego.

Ale to wszystko jest sztuczne. Sztuczne Włochy, sztuczny zamach, sztuczny imigrant, sztuczny włoski Jandy. Wychodzi z tego sztuczne kino posklejane z wytartych konwencji. Tyle tu prawdy o dzisiejszej Europie co w reklamie Cisowianki Perlage z Monicą Belucci. 

Komentarze